2006: Ukazuje się (prawdopodobnie w self-publishingu) publikacja Romana Zielińskiego Jak pokochałem Adolfa Hitlera. Element okładki stanowi swastyka wpisana w serce oraz autoprezentacja Zielińskiego: „zadeklarowany antysemita, rasista, nacjonalista”.
10 września 2014: Przed sądem okręgowym we Wrocławiu rozpoczyna się proces autora publikacji (z utajnieniem nazwiska). Roman Z. zostaje oskarżony o nawoływanie do nienawiści i znieważanie grupy ludności z powodu przynależności rasowej i narodowej; prokurator po zapoznaniu się z treścią książki nie zarzuca jednak Z. propagowania ustroju faszystowskiego czy totalitarnego. Akt oskarżenia oparto na zeznaniu osoby, która kupiła książkę oraz na opinii dwóch biegłych. Będąca podstawą oskarżenia książka ukazała się osiem lat przed procesem, lecz sąd uznaje, że nie ma podstaw do umorzenia sprawy.
25 lutego 2015: Sąd orzeka o winie oskarżonego, skazując go na karę półrocznego ograniczenia wolności i obowiązek wykonywania w tym okresie prac na cele społeczne. W ocenie sądu zawarte w książce treści mają za cel wywołanie nienawiści wobec określonych grup narodowościowych – „Autor używa dosadnych sloganów, hierarchizuje, używa pogardliwych i obraźliwych epitetów, czym znieważa te grupy, tym samym budując atmosferę nienawiści wobec określonych grup narodowościowych czy społecznych” [ros/ gma/ 2015] – co w pełni wyczerpuje znamiona przestępstwa. Obrońca oskarżonego, Dominik Wojciechowski, oświadcza: „Ten wyrok w naszej ocenie narusza prawo do swobody wypowiedzi. Sąd w uzasadnieniu przytaczał wyrwane z kontekstu fragmenty książki” [ros/ gma/ 2015] i zapowiada apelację.
15 lipca 2015: Wrocławski sąd okręgowy odrzuca apelacją Romana Z., uznając uzasadnienie sądu niższej instancji za rzeczowe.
Komentarze
W ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Michał Kupiec zaznaczał, że „książka wymyka się ocenom prawa karnego”, gdyż wbrew prowokującej okładce i tytułowi, nie wynika z niej propagowanie ustroju faszystowskiego [Skrobotowicz 2015]. Jednocześnie sędzia odwołał się (nie bezpośrednio) do koncepcji intencji autora – mówił, że choć publikacja nie zawiera bezpośredniego nawoływania do określonych działań, nie ma wątpliwości, że zawarte w niej treści mają na celu wywołanie uczucia nienawiści do określonych osób. „Gdyby było inaczej [tzn. cel byłby inny – red.], oskarżony nie miałby powodu, by publikować książkę, w której zawarł takie przesłanie” [Skrobotowicz 2015].
Wyrok spotkał się z komentarzami publicystów. Jacek Żakowski w Poranku Radia TOK FM stwierdza:
Są to dość bulwersujące, głupie, idiotyczne, szkodliwe, niebezpieczne poglądy. Ale jestem bardzo zadowolony, że one się pojawiają w przestrzeni publicznej. Bo to są poglądy, które część osób – niestety, nie tak bardzo mała – wyznaje. Gdyby one nie były upubliczniane, nie mielibyśmy okazji się do nich ustosunkować ani porozmawiać, żeby przekonać część tych osób do zmiany poglądów. Dzięki Romanowi Z. mamy taki pretekst [dżek 2015].
Z tego powodu publicysta uznawał eksponowanie profaszystowskich poglądów za bardziej edukacyjne niż wyrok. Z Żakowskim nie zgodzili się Jacek Harłukowicz (dziennikarz polityczny) oraz Bartłomiej Ciążyński (radca prawny). Harłukowicz pisał: „[Kto wyznaje profaszystowskie poglądy – red.], zasługuje nie na obronę, ale na karę i publiczny ostracyzm. To swoim wyrokiem dał nam do zrozumienia sąd. I to dużo bardziej skuteczna lekcja niż nawet najbardziej krytyczne czytanie bredni Romana Z.” [Harłukowicz 2015]. Z kolei Ciążyński komentował: „Sędzia co prawda powoływał się na efekt wychowawczy (resocjalizacja) orzeczonej kary, ale ważniejsze jest oddziaływanie społeczne wyroku. O ile bowiem resocjalizacja zatwardziałego antysemity może się nie udać, to przekaz do opinii publicznej, że państwo i prawo nie pozwala na takie demonstracje nienawiści jest tutaj fundamentalny” [Ciążyński 2015].
Na inną kwestię zwrócił uwagę Jakub Dymek, pisząc o różnicy między publicznym nawoływaniem do nienawiści (art. 256 kk., §1) a dystrybucją treści faszystowskich (§2):
Wydawałoby się, że publikacja i czerpanie korzyści majątkowych z faszyzującej broszury własnego autorstwa w pełni wyczerpuje paragraf drugi tego samego artykułu, z którego skazany został autor Jak pokochałem Adolfa Hitlera. „Tej samej karze podlega, kto w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, nabywa, przechowuje, posiada, prezentuje, przewozi lub przesyła druk, nagranie lub inny przedmiot, zawierające treść określoną w §1 albo będące nośnikiem symboliki faszystowskiej, komunistycznej lub innej totalitarnej”. Wydaje się to łatwe do udowodnienia, paragraf do sprawy Zielińskiego idealnie pasuje, a pójście tą drogą przez oskarżycieli powinno przynajmniej w części zwolnić wszystkie strony z dywagacji na temat dopuszczalności prowokacji – którą rzekomo miała być publikacja – i w zakresie wolności słowa [Dymek 2015].
Publicysta wskazywał na nieadekwatność zastosowanego w procesie paragrafu do faktycznego przestępstwa. W tekście ujawniał także zaniedbanie prokuratury, która w śledztwie nie wzięła pod uwagę zawartego w Jak pokochałem Adolfa Hitlera kłamstwa oświęcimskiego (art. 55 ustawy o IPN) (Zieliński pisze m.in.: „Wymordowanie tylu ludzi nie było możliwe”). Dymek krytykował również ustne uzasadnienie sędziego Kupieca, który mówił, że „treści, które spowodowały wyrok skazujący, podane zostały «stosunkowo oględnie»” – co publicysta podsumowywał następująco: „tak się dziś rasizm podaje. […] «oględny» rasizm przetrwa. I tak ma się już dobrze w mainstreamie. Nie może tylko kochać Adolfa Hitlera” [Dymek 2015].